Sam rzeczony Michaił Iłłarionowicz Goleniszczew-Kutuzow opuścił ziemski padół w Bolesławcu 28 kwietnia 1813 roku (skrzętnie odnotowano, iż ducha wyzionął dokładnie o godzinie 21.35) i po zabalsamowaniu jego zwłok tudzież wymodelowaniu martwej twarzy przez sprowadzonego z Legnicy fachowca został z honorami przewieziony do Petersburga. Tam ostatecznie spoczął w soborze Kazańskim.
Trudno dzisiaj dokładnie określić czas narodzin związanej z bolesławieckim cmentarzem Kutuzowa „nowej, świeckiej tradycji”, ugruntowanej zresztą monumentem, opatrzonym specjalną tablicą. Jej inskrypcja głosi, iż pod obeliskiem pochowano serce księcia. W istocie nigdy go tam nie było ! A czy umieszczone pod kolumną, wyjęte w trakcie balsamowania i złożone w cynowej trumience-szkatułce wnętrzności kniazia Michaiła są tam nadal – też nie ma pewności. Ciągle jednak wracają sugestie, iż miejscem pochówku serca Kutuzowa jest wojenny cmentarz w Bolesławcu…
Swoistą ciekawostką, związaną z tą nekropolią - lecz nie budzącą wątpliwości co do rzeczywistego istnienia - był natomiast drewniany obiekt, stylizowany na rosyjską chatę. Wzniesiono go dokładnie naprzeciw cmentarnej bramy, po drugiej stronie szosy, wiodącej w kierunku Zgorzelca. Dom ów zapamiętali niektórzy starsi mieszkańcy naszego miasta.
Pan Tomasz Kozłowski jako dziecko miał okazję widywać uroczystości, organizowane na początku lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku przez rosyjskie władze wojskowe w Bolesławcu. Mieszkańcom miasta, zwłaszcza najmłodszym, dostarczano nimi swoistej rozrywki.
- „Jako tak zwany „malczik” lub „riebionek”, mając około dziewięciu lat bywałem w niedziele wraz z innymi dzieciakami na rynku, gdzie zjeżdżało się wojsko sowieckie. Żołnierzy przywożono z różnych garnizonów samochodami pamiętającymi działania frontowe, głównie „studebakerami” i innymi pojazdami, chyba jakiejś ogólnej marki „awtozawod”. Nosili oni wypłowiałe mundury – furażerki, spodnie i luźne bluzy. Na piersiach mieli mnóstwo orderów i odznaczeń wojennych. Często bywali wąsaci jak „sumy”, u wielu głowy mocno posiwiały, zdarzali się też kozacy, noszący szable bądź kordziki.
Śpiewali na głosy o matkach, ojcach, pozostawionych daleko własnych dzieciach, żonach i dziewczynach. Były to piękne, chociaż smutne „dumki”, wykonywane przy akompaniamencie harmonii i bałałajek.
Czasami zabierali nas, dzieci, na swoje samochody, bardzo dbając o nasze bezpieczeństwo i stale dopytując się, czy „wsio w pariadkie”. Jechaliśmy z całym wojskiem na łąkę, leżąca naprzeciw cmentarza Kutuzowa. Tu jedliśmy świetną grochówką” – wspominał po latach swoje dziecinne spotkania z sowieckimi żołnierzami Tadeusz Kozłowski.
Opisał też rosyjską chatę, będącą małym muzeum wojennym :
- „Nie była ona nowa, tylko jakby odrestaurowana. Jej wejście zlokalizowano dokładnie na wprost głównej bramy cmentarza Kutuzowa. Posiadała duży balkon, oparty od strony południowej na palach, a wewnątrz dużą jakby świetlico-stołówkę, umieszczoną od strony zachodniej. Jej drewniane ściany pokrywały mapy, obrazujące kierunki ofensyw na różnych frontach. Główna karta ukazywała dokładnie szlak przebyty do Berlina. Było też wiele dokumentów sztabowych, przedstawiających każdy z frontów osobno, z datami przemieszczania się wojsk sowieckich i polskich. Uwypuklono zwłaszcza drogę od Lenino do Berlina.
Mniejsze pomieszczenia chaty leżały po stronie wschodniej, w nich kucharze rozlewali lub nakładali do misek i menażek posiłki z kuchni polowych”.
Do przedstawionych wspomnień Tadeusza Kozłowskiego warto dodać, iż w jednym z pomieszczeń chaty przygotowano skromną ekspozycję, poświęconą rokowi 1813 i samemu Michaiłowi Kutuzowowi.
Kiedy i w jakich okolicznościach owo niewielkie muzeum zostało zlikwidowane – nie wiadomo. W roku 1955 chata jeszcze stała, nie było już w niej jednak żadnych eksponatów ani mebli. Drzwi główne zabezpieczała metalowa sztaba z wielką kłódką, zaś z okien, pozbawionych w większości szyb, wiało stęchlizną. Dzisiaj nie ma śladu po tym dziwnym muzeum, ale może ktoś go nadal pamięta…