Grupa Oto:     Bolesławiec Brzeg Dzierzoniów Głogów Góra Śl. Jawor Jelenia Góra Kamienna Góra Kłodzko Legnica Lubań Lubin Lwówek Milicz Nowogrodziec Nysa Oława Oleśnica Paczków Polkowice
Środa Śl. Strzelin Świdnica Trzebnica Wałbrzych WielkaWyspa Wołów Wrocław Powiat Wrocławski Ząbkowice Śl. Zgorzelec Ziębice Złotoryja Nieruchomości Ogłoszenia Dobre Miejsca Dolny Śląsk

Bolesławiec
(Nie) sentymentalna wizyta …

     autor:
Share on Facebook   Share on Google+   Tweet about this on Twitter   Share on LinkedIn  
Mapy Bolesławca z lat trzydziestych dwudziestego wieku, „nałożone” na współczesne plany naszego grodu, ukazują ogrom zmian, jakie zaszły w mieście od roku 1945. Tu i ówdzie zniknęły całe kwartały dawnej zabudowy, wśród nich także obiekty, będące tłem wydarzeń w latach drugiej wojny światowej.
 (Nie) sentymentalna wizyta …

 (Nie) sentymentalna wizyta …
kliknij na zdjęcie, aby powiększyć. (Nie) sentymentalna wizyta …
kliknij na zdjęcie, aby powiększyć. (Nie) sentymentalna wizyta …
kliknij na zdjęcie, aby powiększyć.

W bezpośrednim sąsiedztwie bolesławieckich zakładów energetycznych, po drugiej stronie ulicy prowadzącej do Bożejowic, stał niegdyś budyneczek określany na przedwojennych planach mianem „Leśnej Szkoły”. Nie był to jakiś szczególnie okazały dom, więc po zakończeniu działań wojennych i przybyciu do Bolesławca naszych rodaków zaczął pełnić rolę gospodarczej szopy.

Jednak wcześniej - wkrótce po tragicznym dla Polski wrześniu 1939 roku – kiedy do miasta zaczęto zwozić polskich robotników przymusowych, w obiekcie tym ulokowano kilkanaście zniewolonych osób. Trafił tam także Zygmunt Sosnowski, w owym czasie osiemnastoletni młodzieniec. Zabrany przemocą z Olkusza i wysłany do Bolesławca miał w nim jako niewolnik spędzić najgorsze chwile życia. Z „Waldschule” codziennie grubo przed świtem wyruszał do katorżniczej pracy - początkowo w miejscowym tartaku, potem do gospodarstw rolnych w okolicy.

Zakwaterowani w „Leśnej Szkole” Polacy wracali do niej z miejsc zatrudnienia bez formalnego nadzoru. Wiedzieli, że nie mogli uciec pozbawieni stosownych dokumentów, otoczeni wrogością i nienawiścią. W „Waldschule” otrzymywali mizerny posiłek, przygotowywany przez dochodzącą z pobliskiej ulicy starszą kobietę. Na szczęście od czasu do czasu za swoją harówkę dostawali drobne wynagrodzenie. Nabywali za nie szare mydło, nędzne papierosy i jakąś dodatkową żywność. Oczywiście kwoty były symboliczne, a zakupiony „towar” stanowił „ersatz”, czyli namiastkę prawdziwego wyrobu. Jednak dysponowanie nawet tak minimalnym „kapitałem” wydawało się wtedy wielkim dobrodziejstwem…

Zygmunt Sosnowski trafił między innymi jako pomocnik murarza do Bożejowic, gdzie pomagał przy wykańczaniu budynku szkolnego. Nie znał w ogóle tej profesji, ale tu na szczęście doświadczył ludzkiego traktowania. Niemiecki majster był człowiekiem innym, niż kilku wcześniejszych „panów”. Chłopiec przy nim zaczął poznawać język niemiecki i tajniki zawodu. Szef nie bacząc na wyraźne wytyczne nazistowskich władz przynosił Zygmuntowi z własnego domu porządne wyżywienie, nie przemęczał pomocnika i szczerze mu współczuł, starając się ulżyć jego doli.

Ale to były jedyne dni w miarę normalnej egzystencji, pozostałe miesiące przed karnym trafieniem do obozu koncentracyjnego stanowiły pasmo upokorzeń, potwornego zmęczenia i tęsknoty za domem.

Dopiero po blisko pięćdziesięciu latach od wywiezienia z niemieckiego Bunzlau Zygmunt Sosnowski zdecydował się odwiedzić polski Bolesławiec. Nie było już wtedy „Waldschule”, pozostały tylko okalające pusty plac dorodne drzewa.

Stojąc na nim opowiedział o jedynych, przeżytych tu Świętach Bożego Narodzenia. Młodzi Polacy, pragnący choć na krótko oderwać się od otaczającej ich rzeczywistości, w pobliskiej restauracji „Neu Breslau” zakupili za zebrane fenigi trochę wina. Szynkarza nie interesowało, komu sprzedaje lichy trunek, wystarczyło, że nabywcy mieli czym za cienkusza zapłacić. Drugiego dnia świąt urządzili w „Waldschule” skromną uroczystość.

Popłynęły polskie kolędy i pieśni. Niewielka odległość od niemieckich domów pozwalała na pewną swobodę, bali się jednak pojawienia żandarma, kontrolującego Polaków. Ale był późny świąteczny wieczór, policjanci odpuścili sobie „wizyty”. Chłopcy myśleli, że ten spędzony we własnym gronie czas pozostanie na długo dobrym wspomnieniem.

Po spotkaniu należało w mroku zejść do dolnej izby schodami, umieszczonymi na zewnątrz budynku. Pokrywał je zmarznięty, wyślizgany śnieg. W pewnym momencie pozostali w pokoiku na piętrze koledzy usłyszeli rumor spadającego ciała. Kiedy wybiegli na zewnątrz, ich zalany krwią przyjaciel dogorywał u podnóża schodów. Spadając po oblodzonych stopniach uderzył głową w wystającą część kamiennej podmurówki. Robotnicy byli przerażeni zarówno nieoczekiwaną śmiercią chłopca, jak i nieprzewidywalną reakcją Niemców na wypadek. Pobiegli do dyżurki biura zakładu energetycznego, skąd arogancki wartownik zadzwonił na posterunek. Po jakimś czasie pojawił się niemiecki policjant. Obojętnie wysłuchał relacji, coś zanotował i odjechał. Rano po ciało przyjechał wóz – pogrzebano je na bolesławieckim cmentarzu katolickim. Robotnikom kazano iść do pracy…

Cóż dla Niemców mógł znaczyć jeden polski robotnik, który w tak smutnych okolicznościach zakończył swoje młode życie? Ale w pamięci Zygmunta Sosnowskiego na zawsze pozostał budyneczek „Waldszule”, gdzie świąteczny wieczór w niewoli miał tak tragiczne zakończenie…


Zdzisław Abramowicz



o © 2007 - 2024 Otomedia sp. z o.o.
Redakcja  |   Reklama  |   Otomedia.pl
Dzisiaj
Piątek 19 kwietnia 2024
Imieniny
Alfa, Leonii, Tytusa

tel. 660 725 808
tel. 512 745 851
reklama@otomedia.pl